To jedno wspomnienie

Jakub ‘unknow’ Mrugalski
7 min readJan 10, 2018

Każdy z nas posiada wspomnienia, które siedzą tak głęboko w naszej pamięci, że nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że nadal je posiadamy. Niektóre z nich powracają w najmniej oczekiwanych momentach. To jedno właśnie wróciło i domagało się, abym je spisał.

Mała miejscowość nieopodal Kalwarii Zebrzydowskiej. Przyjeżdżają tu wierni z całej Polski, bo miejsce to słynie z cudów — głównie z ‘objawień’. Ja pojawiłem się tam jedynie z ciekawości. Oceniałem wtedy to miejsce jako siedzibę oszustów i naciągaczy religijnych. Moje zdanie nie zmieniło się znacznie od tamtego czasu.

Plan był prosty. Miałem wysiedzieć na mszy, później na jakichś modlitwach, a następnie musiałem przemaszerować na główny punkt imprezy, który odbywał się pod ‘świętą figurką’ na szczycie pewnej góry. Mszę i modlitwy miałem już za sobą. Wierni zaczęli zbierać się na ‘górę’.

Siedziałem zgarbiony w ciężkiej, drewnianej, kościelnej ławie, udając, że się modlę. Kolejni ludzie opuszczali budynek, jeden po drugim. Zostałem sam. Kościelny zaczął gasić główne światła. Następnie zgasły także i te przy drzwiach. Jedyne światło jakie pozostało, to silny reflektor oświetlający główny ołtarz.

Chciałem tylko pobyć chwile sam. Nie lubiłem przebywać z ludźmi. Cieszyłem się, że sobie poszli. Cisza. Tego było mi trzeba. Idealny moment, aby poukładać cały ten chaos, który krążył w głowie 16-latka.

Z rozmyślań wybudził mnie głos kościelnego.
- Wychodzisz, czy planujesz tu nocować?
- Idę… już idę…
- Bo zamykam i Cię tu zamknę mały! hehe…

Wyszedłem na zewnątrz. Od opuszczenia przez ludzi kościoła mogło minąć już dobre 20 minut. Na dworze było zimno i ponuro. To nie była piękna, złota, polska jesień. To była ‘klasyczna, zimna, polska jesień’. Podsunąłem suwak w moim czarnym polarze. Trzeba iść ‘na górę’.

Znalezienie drogi nie było trudne, bo z kościoła widać było szczyt na którym stała figurka do której miałem dojść. Droga tam powinna zająć mi maksymalnie 10 minut żwawym marszem. Nie planowałem jednak maszerować. Im dłużej zajmie mi ta droga, tym lepiej.

Po kilku minutach leniwego spaceru, usłyszałem śpiewy. Bardzo dziwne i smutne śpiewy. Nie przeszedłem jeszcze nawet ćwiartki drogi na szczyt, a moim oczom ukazała się grupka 50, a może i 60 osób stojących w kręgu. Śpiewali i wszyscy patrzyli w jednym kierunku. Przyspieszyłem kroku.

Zbliżyłem się do ludzi. Pośrodku kręgu kucała ubrana w ciepłą, białą kurtkę, około 35–40 letnia kobieta. Kucała i coś mówiła. Nie słyszałem jej słów.

U jej stóp leżał starszy mężczyzna, ubrany w brązowy garnitur. Człowiek ten mógł mieć z 70 lat. Był bardzo szczupły. Wręcz kościsty. Nie ruszał się.

Patrzyłem na tę scenę przez kilka długich sekund, po czym zagadałem do losowej, wyglądającej w miarę przyjaźnie osoby.

- co się stało?
- gość upadł
- ale coś poważnego? stało się mu coś?
- a bo ja wiem? no upadł i leży. Może zawał jakiś?
- a co ta pani robi?
- ona próbuje go dobudzić, a my się modlimy o tego pana

Kilkadziesiąt osób śpiewało pieśni religijne, które miały pełnić rolę modlitwy, a kobieta w białej kurtce udzielała mężczyźnie ‘pierwszej pomocy’ polegającej na miarowym uderzaniu go w policzek z jednoczesnym wypowiadaniem mantry ‘proszę pana! proszę pana!’.

Kontynuowałem wypytywanie stojącego obok mnie człowieka o nowe szczegóły — chociaż nie okazał się być tak przyjazny na jakiego wyglądał.

- a długo on już tak leży?
- no na moich oczach dosłownie upadł! szedłem za nim i się pod nim ‘nogi złożyły’
- ale dawno to było?
- a Ty sensacji szukasz? 5 minut jeszcze nie będzie jak tak leży
- nie no… tak pytam z ciekawości. Prze-prze… przepraszam noo…

Kucająca kobieta przyklęknęła na jedno kolano i zaczęła już bardziej brutalnie szarpać starszego mężczyznę za ramiona. Nie pomogło. Nadal był nieprzytomny.

- Co ja mam robić?! — krzyknęła klęcząca kobieta
- a on oddycha?

Kilkoro ludzi zaczęło rozglądać się, skąd pochodził ten łamliwy i cichy jak bzyczenie komara głos.

- proszę?
- czy ten pan co leży, to on oddycha? — powtórzyłem swoje pytanie
- nie wiem! boże nooo! nie wiem!
- to proszę niech Pani sprawdzi, bo to ważne
- nie umiem! nie umieeeem!

Zdenerwowany do tej pory głos kobiety przerodził się w rozpacz.

- jak umiesz, to weź sprawdź, a nie się wymądrzasz! — powiedział ktoś z tłumu.

Umiałem. Ówcześnie byłem już po kilku kursach pierwszej pomocy. Podszedłem więc do leżącego mężczyzny i rozpiąłem jego marynarkę. Jego twarz była bardzo blada. Bałem się.

Zgodnie z tym, co pamiętałem z kursu, nadstawiłem ucho i policzek na wysokości jego ust, a następnie obserwowałem ruchy klatki piersiowej. Nie czułem, nie słyszałem i nie widziałem oddechu. Mężczyzna nie oddychał. Starałem się sprawdzić puls, ale moje skostniałe z zimna palce nie nadawały się do tego zadania. Nie mogłem wyczuć pulsu.

- nie oddycha. Trzeba dzwonić po pomoc — powiedziałem
- jak masz telefon to dzwoń! — krzyknął ktoś z tłumu
- mam, ale ja proszę Pana nie mam nic na karcie!

Starsza kobieta wręczyła mi do ręki starą Nokię mówiąc “niech Pan dzwoni!”. Zadzwoniłem i przedstawiłem przez telefon całą sytuację. Osoba po drugiej stronie słuchawki stwierdziła, że sprawa jest poważna i że trzeba przystąpić do ‘resuscytacji krążeniowo oddechowej’ (masaż serca + sztuczne oddychanie). Wspomniałem, że umiem to zrobić. Nie przyznałem się jednak, że w życiu reanimowałem tylko plastikowego fantoma.

To było straszne. Patrzyłem w kościstą twarz nieprzytomnego dziadka i wiedziałem, że za chwilę muszę zrobić mu oddychanie ‘usta — usta’. Na kursach wspominali, że to żaden problem, bo każda apteczka samochodowa posiada odpowiednie higieniczne maseczki, które możemy wykorzystać. Nie miałem jednak ani samochodu, ani apteczki.

Brzydziłem się. Odgiąłem głowę mężczyzny do tyłu i ścisnąłem jego policzki lewą ręką tak, że usta się otworzyły. Zobaczyłem to, co najgorsze. Sztuczna szczęka. Trzeba było ją zdemontować — o tym wspominali na kursach. Nigdy jednak nikt nie pokazał, jak demontuje się taką szczękę.

Po kilkunastu sekundach losowego szarpania, wyjąłem ją z ust staruszka. Teraz miałem przed sobą już nie tylko kościstego, nieprzytomnego dziadka. Obecnie dodatkowo był zachlapany śliną, która wyciekła z jego ust przy wyciąganiu sztucznej szczęki.

Wdmuchiwałem powietrze i uciskałem klatkę piersiową. Wdechy, uciski, wdechy, uciski. Wszystko jak na kursie. Czułem, że prawdopodobnie złamałem mu żebro, ale nikomu o tym nie powiedziałem — wypadek przy pracy. Nie sądziłem, że ludzkie kości są tak bardzo łamliwe. Fantom jednak był twardszy.

Zaczęło mi się kręcić w głowie. Człowiek jednak nie może bezkarnie wdmuchiwać powietrza przez kilka minut w cudze usta.

- potrzebuję czyjejś pomocy, bo chyba padnę! — krzyknąłem

Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Absolutny brak reakcji.

- Ty w czerwonej kurtce! tak, Ty! chodź mi pomożesz!

Przywołałem losowego nastolatka, który akurat miał pecha stać najbliżej. Zdjął swoją kurtkę i klęknął przy mężczyźnie. On zajmował się wdychaniem powietrza, a ja masażem serca.

Nagle z tłumu wyszedł do nas ksiądz. Chwycił dziadka za rękę i jakimś olejem, który trzymał w małej, srebrnej puszce, narysował mu krzyżyk na prawej ręce. Nie przerywaliśmy udzielania pierwszej pomocy, ale pamiętam, że zdarzenie to tak bardzo nie pasowało do wszystkiego co wtedy się działo, że przez pewien czas miałem wątpliwości, czy to się dzieje naprawdę.

- ostatnie namaszczenie — usprawiedliwił się ksiądz i zniknął w tłumie niemal tak szybko jak się pojawił.

Chwilę potem dało się słyszeć sygnał zbliżającej się pomocy. Mój pomocnik odsunął się od dziadka, a ja jeszcze kilka ostatnich razy uciskałem jego klatkę piersiową. Z pojazdu ratunkowego wybiegło trzech mężczyzn.

- proszę się odsunąć! — krzyknął do mnie jeden z nich
- oddycha? krążenie jest? — zapytał drugi
- chyba nie ma nic — powiedziałem
- sprzęt! dawać sprzęt!

Podłączyli do jego ciała jakieś czujniki. Prosta kreska na monitorze prawdopodobnie sygnalizowała pracę serca, a właściwie jej brak.

- odsunąć się! raz! dwa! trzyyy! <piiiiii…. bzzzz>

Ciało dziadka wygięło się lekko jakby w bólu, a na wyświetlaczu pojawiły się jakieś nierówności. A później wróciła znajoma prosta linia. Sytuacja powtórzyła się kilkukrotnie.

- dobra! mamy! zabieramy go! szybko!

Bardzo szybko i profesjonalnie, niemal jednym ruchem przerzucili dziadka na nosze i zapakowali do samochodu.

- co z nim? — zapytała kobieta w białej kurtce
- musimy go szybko zabrać! Pani jest z rodziny?
- Nie jestem, no ale co z nim jest?

Ratownik udawał, że nie usłyszał jej pytania i odwrócił się w moją stronę.

- to Ty go reanimowałeś?
- No ja…
- Prawdopodobnie uratowałeś właśnie komuś życie. Gratuluję.

Powiedział to, ściskając moją rękę. Dosłownie przez jedną sekundę patrzyłem prosto w jego oczy. Nie odnalazłem w nich jednak szczerości. Oboje wiedzieliśmy, że przez ostatnie minuty reanimowałem trupa.

Samochód z dziadkiem odjechał. Losowi ludzie zaczęli podchodzić, klepać mnie po ramieniu, ściskać dłoń i gratulować odwagi, umiejętności…

Co czułem? Jedyne co pamiętam, to nienawiść do ludzi. Taka prawdziwa nienawiść wywołana przez wszechobecną, społeczną znieszulicę i brak pomocy.

Najgorzej zdenerwował mnie młody człowiek, który gratulując stwierdził, że każdy na moim miejscu powinien się tak zachować. Człowieku! Ty byłeś na moim miejscu! Stałeś tam i patrzyłeś jak dziadek umiera — nie powiedziałem tego jednak na głos.

Epilog

Nie wiem kim był człowiek, który zmarł tamtego dnia. Być może był czyimś ojcem i dziadkiem. Możliwe, że gdzieś w Polsce żyła jeszcze jakaś ‘babcia’ — jego żona. Nie wiem kogo zostawił i dlaczego tamtego dnia upadł.

Mam jednak takie przeczucie — choć mogę się mylić — że dałoby się go uratować, gdyby ktoś zechciał mu pomóc. W takich przypadkach, każda minuta jest ważna.

Nie wierzę, że nikt ze zgromadzonych ludzi nie wiedział jak sprawdzić, czy człowiek oddycha. Nie wierzę także, że ten tłum młodych ludzi, który stanowił prawie jedną trzecią zebranych, nigdy nie widział w telewizji jak wygląda masaż serca. Były to zdecydowanie inne czasy, ale nie wierzę także, że wśród zebranych 50+ osób nie znalazłoby się z 5–6 z telefonów komórkowych, zdatnych do szybszego wezwania pomocy.

Mam do Ciebie prośbę. Jeśli kiedykolwiek zobaczysz człowieka, który potrzebuje pomocy, to pomóż mu. Jeśli nie wiesz jak (są jeszcze takie osoby?), to zadzwoń po pomoc — dobrze wiem, że nie wychodzisz z domu bez smartfona.

Im więcej osób jest wokół Ciebie, tym mniejsza szansa, że ktoś zareaguje i pomoże. Ty musisz być “tym kimś”.

“Ktoś” to Ty!

Inne moje teksty

--

--

Jakub ‘unknow’ Mrugalski

Człowiek żyjący i nauczający w Internecie. Publicysta, programista, admin. https://mrugalski.pl